czwartek, 23 kwietnia 2009







Zmiana postaw, jako środek redukowania dysonansu, zachodzi, oczywiście, nie tylko w sytuacjach podecyzyjnych. Może ona następować w niezliczonych sytuacjach innego rodzaju, włączając tu przypadki, gdy dana osoba mówi coś, w co nie wierzy, lub gdy robi coś głupiego bądź niemoralnego. Skutki mogą być bardzo poważne.W naszym skomplikowanym społeczeństwie zdarza się nam niekiedy, że mówimy lub robimy coś, w co zupełnie nie wierzymy. Teoria dysonansu przewiduje, że zaczynamy wierzyć we własne kłamstwa- ale nastepuje to tylko wtedy, gdy nie mamy dostatecznego zewnętrznego uzasadnienia dla faktu, iż powiedzielismy coś sprzecznego z naszą pierwotną postawą.
Kontrolowanie ludzkich myśli i uczuć jest szczególnie trudne w sytuacji tzw. obciążenia poznawczego-, gdy człowiek myśli o wielu rzeczach naraz, lub, gdy musi podjąć decyzję w krótkim odstępie czasu. W razie silnego obciążenia możemy postąpić dokładnie przeciwnie w stosunku do tego, co zamierzaliśmy. Dlaczego czasem robimy coś przeciwnego w stosunku do tego, co zamierzaliśmy? Po pierwsze, musimy stworzyć i wcielić w życie plan, który zapewni warunki sprzyjające osiągnięciu danego celu. Po drugie, musimy kontrolować realizację tego planu, aby uniknąć niepowodzenia. Jednakże, gdy obciążenie poznawcze jest nadmierne- z powodu presji braku czasu, stresu lub jednoczesnego rozwiązywania kilku problemów- wykonanie planu staje się coraz bardziej trudne, zaś dostrzeżenie porażki- nie. Jak zatem można uniknąć porażki samoregulacji? Po pierwsze, zmniejszając do granic stres i dekoncentrację, ponieważ zużywają one nasze możliwości poznawcze, których potrzebujemy do podtrzymania procesu samoregulacji. Po drugie nie starajmy się zbyt silnie kontrolować własnych myśli, które nas prześladują. Po trzecie, trenujmy procesy, które mają nas doprowadzić do celu. Z czasem staną się one bardziej automatyczne, a tym samym mniej podatne na działanie obciążenia poznawczego.
Często człowiek nie może osiągnąć planowanych celów, ponieważ wyrastają przed nim przeszkody i trudności, których nie umie pokonać. Najważniejszą przyczyną udaremniania ludzkich dążeń jest konflikt. Dwie klasy konfliktów są godne uwagi. Do pierwszej z nich należą konflikty wewnętrzne, zwane również konfliktami motywacyjnymi. Powstają one wtedy, gdy w człowieku działają sprzeczne, rozbieżne siły dynamiczne, gdy dąży on jednocześnie do osiągnięcia niezgodnych celów. Do drugiej kategorii należą konflikty zewnętrzne, które z reguły mają charakter interpersonalny; powstają one wtedy, gdy istnieje sprzeczność między dążeniami jednostki a celami innych ludzi. Świat jest pełen tego rodzaju konfliktów. Racjonalne rozwiązanie konfliktów zewnętrznych i wewnętrznych daje człowiekowi satysfakcję; niepowodzenie w ich wyeliminowaniu prowadzi do frustracji a nawet kompromitacji. Nie tylko konflikty motywacyjne dręczą współczesnego człowieka. Często musi on rozwiązywać konflikty zewnętrzne, które powstają wtedy, gdy na drodze wiodącej do zaspokojenia potrzeb stają przeszkody zewnętrzne, gdy istnieje sprzeczność interesów między celami jednostki a celami grupy społecznej. Muzyk marzy o karierze, lecz inni bardziej utalentowani ludzie przekreślają jego zamiary.
W dziedzinie rozczarowań w każdym roku jest podobnie- na okrągło słyszymy, że coś umiera, najczęściej jakiś gatunek, rodzaj nośnika lub moda, albo ktoś czy coś się kończy bądź przynajmniej odchodzi w cień… płyty są oczywiście za drogie, choć prawdę mówiąc, nie zdrożały od jakiejś dekady, do Polski jak zwykle nikt nie przyjeżdża i generalnie bida z nędzą…Czyżby?
Gdyby podejść do tego serio, prawdopodobnie nie byłoby już o czym pisać- wszystko bowiem znajdowałoby się na śmietniku muzycznej historii. Na przykład rok 2008 nie był końcem rocka, hip-hopu, metalu, kompaktów, dvd, radia, Britney Spears, Madonny i teledysków. Nie był też rokiem powrotów, rewolucji, zniżek formy. Komercyjne stacje radiowe serwowały podobną ilość muzycznej papki co wcześniej, na listach sprzedaży znowu brylowały nie trzymające się kupy składanki, a w Polsce gwiazdą pierwszej wielkości został zespół Feel. Dla wielu to było właśnie największe rozczarowanie, choć prawdę mówiąc, trudno temu argumentowi przyklasnąć. Zwłaszcza że zespół Piotra Kupichy zrobił dokładnie to, czego się po nim spodziewano- wydał płytę z premedytacją nafaszerowaną lekkimi, niemal banalnymi przebojami. I zgarnął wszystko, pokazując, że można jeszcze w tym kraju sprzedać przeszło 200 tysięcy kompaktów. Rozczarowanie? Czy można zatem wskazać największą wpadkę? Wszystko jest kwestią gustu i coś, co jednego zawiedzie, dla innego stanie się najkrótszą drogą do muzycznego nieba. Co z tego, że na świecie nie popisała się Madonna ze swoim „Hard Candy”, w dalszym ciągu eksperymentująca z muzyką klubową, tym razem przy pomocy Timbalanda, Pharrella Williama i „Danję” Hillsa? Może i wyszło jej średnio, ale i tak sprzedała się jak ciepłe bułeczki, a single grały na okrągło wszystkie stacje. Wielu rozczarował powrót Queen, z Paulem Rodgeresem za mikrofonem. Rozczarował nie bez powodu. Utwory z „The Cosmos Rocks” nie wypaliły nie tylko dlatego, że nie śpiewał w nich nieodżałowany Freddie Merkury. Same w sobie były tylko cieniem dawnej chwały, bliższym rocka środka i konwencji Bad Company (dawnego zespołu Rodgersa) niż starej Królowej. Mimo to szkoda, że wbrew zapowiedziom zespół odwołał swój koncert w Stoczni Gdańskiej. Tym bardziej, że na żywo radzi sobie znacznie lepiej. No i ma z czego wybierać.
Olbrzymie kontrowersje wzbudził duet Jacka White`a i Alicii Keys „Another Way to Die”, który trafił na ścieżkę dźwiękową nowego filmu o przygodach Jamesa Bonda, „Quantum of Solace”. White`owi i Keys udało się stworzyć utwór słabszy od „Die Another Day” Madonny, a to jest już spora sztuka, pisali rozczarowani fani. Oczywiście nie wszyscy, bo kawałek i tak stał się przebojem.
Płyty jak płyty, piosenki jak piosenki- są lepsze lub gorsze, ale nawet przy spadku czyjejś formy dowodzą, że przynajmniej niektórym jeszcze się chce. Gorzej, gdy gwiazda od lat nie może się pozbierać i mimo szumnych zapowiedzi, niczym nowym się z fanami nie dzieli. Przykład najbardziej dobitny i zarazem bolesny to pięćdziesięcioletni Michael Jackson- były król popu, pracuje nad następcą albumu „Invicible” z 2001 roku od ładnych paru lat, otoczony ponoć rzeszą renomowanych współpracowników. I co? I nic. Dalej jest przede wszystkim bohaterem prasy bulwarowej, dumającej nad opłakanym stanem jego zdrowia. Nieco mniejsze obawy fanów wzbudza również dawno nie słyszana Whitney Houston- borykająca się z nałogami gwiazda zaczęła przynajmniej okazjonalnie występować, choć wokół jej nowego albumu zapanowała niezręczna cisza. Do Internetu przedostał się tylko wyprodukowany przez Akona utwór „Like I Never Left”. Co dalej?
W nieco odrębnej kategorii występuje gwiazda nowoczesnego soulu Amy Winehous, artystka, której talentem można by obdarować z połowę konkurencji. Tylko co z tego, skoro marnotrawi to wszystko, tonąc w szponach nałogów? W konsekwencji mało kto zajmuje się jej muzyką, a Amy jest centralną postacią wszelkich plotkarskich pisemek i portali. Problem w tym, że tu akurat nie ma mowy o żartach i jeśli ktoś naprawdę jej nie pomoże, prędzej czy później dojdzie do tragedii. Nie zapominamy również o polskim podwórku. Tu działo się sporo, wydarzenia były najprzeróżniejszego kalibru, nie zawsze zresztą można je było powiązać z muzyką. Zresztą, porażki dla jednych nie musiały być wcale porażkami dla innych. Bo przecież nie każdego zmartwiło, że wyraźnie przygasła gwiazda Piotra Rubika, a jego album „Habitat, moje miejsce na ziemi” nabyło kilka razy mniej osób niż „Psałterz wrześniowy”( i tak wystarczyło na podwójną platynę). Ilu osobom sen z powiek spędził fakt, że zupełnie nie chwyciło „Four Sesion” Blue Cafe? Czy tak naprawdę ktoś się wzruszył tym, że Edyta Górniak czy Justyna Steczkowska brylowały głównie na ekranach telewizorów, w nie najwyższych lotów programach „Gwiazdy tańczą na lodzie” i „Jak oni śpiewają”? Skądinąd sztucznie podsycony konflikt tej drugiej z Dodą był jednym z najbardziej żenujących medialnych spektakli, na których najlepiej chyba opuścić zasłonę milczenia… Nie można jednak nie wspomnieć o kilku wydarzeniach, które odbiły się szerokim echem także w prasie pozamuzycznej- szokującego wpisu na blogu Kasi Klich, sugerującego, że wokalistka ma z powodu ignorowania przez media (głównie Radio Zet) myśli samobójcze, albo pomyłkowego wręczenia Kasi Cerekwickiej w Opolu nagrody przeznaczonej dla grupy Zakopower.
Do wielkich rozczarowań zaliczyć też należy niejasny rozpad Maanamu, przedostanie miejsce, które zajęła Isis Gee podczas finału Eurowizji w Belgradzie, jak i życiową przede wszystkim formę Violetty Villas. Nikt już nie spodziewa się, że niegdyś największa diva polskiej piosenki wróci na artystyczny szczyt, ale jej fatalna kondycja psychiczna i fizyczna budzi wielki niepokój.
„Kompromitujesz się i nawet nie wiesz, co to znaczy”, tak śpiewa jedna z polskich wokalistek, Magda Femme. Coraz częściej na scenie muzycznej można spotkać przypadki, kiedy to początkujące a nawet doświadczone gwiazdy swoimi zachowaniami doprowadzają do kompromitacji. Co jest tego powodem? Często, wcześniej nieprzemyślana strategia promocji czy to płyty czy koncertu może przynieść nieoczekiwane konsekwencje. Ośmieszenie się, o którym wcześniej wspomniałem jest ostatnią rzeczą, której doświadczyć by chcieli muzycy. Niestety próżność, woda sodowa, która zbyt wcześnie uderza młodym wykonawcom do głowy, częściej przynosi kompromitację niż sukces. Kiedy nasz obraz drży w posadach wskutek niepowodzenia lub frustracji, jesteśmy bardziej skłonni do pogardzania naznaczonymi grupami. Porażka motywuje nas do dyskryminacji i uprzedzeń. Choć kontrowersyjne działania zawsze wzbudzają mieszane uczucia innych, to jednak ludzie odbierający kontrowersyjny przekaz wolą do niego podchodzić bardziej sceptycznie. Niesmak przechodzący często w obrzydzenie zmusza audytorium do próby zapomnienia o nieudanych akcjach gwiazd muzycznego show biznesu. Tak było w przypadku Mandaryny.
Marta Katarzyna Wiśniewska z domu Mandrykiewicz, znana jako Mandaryna jest tancerką, choreografką, aktorką i wokalistką muzyki dance. Jako uczennica trzeciej klasy została jedną z członkiń zespołu dziecięcego, w którym tańczyła przez okres 7 lat. Również w tym czasie zaczęła śpiewać. Na początku 2000 roku spotkała Michała Wiśniewskiego, i stała się samodzielną choreografką zespołu Ich Troje. Piosenkarka była odpowiedzialna za taniec oraz przebieg jednego z teledysków.
Wkrótce utworzyła swój własny zespół taneczny pod nazwą Mandaryna Dance Studio. W
obu edycjach programu „Jestem jaki Jestem”, była odpowiedzialna za choreografię nie tylko do piosenek Ich Troje, ale także do utworów Groove Coverage, In-Grid czy też Vanilla Nina. W międzyczasie wyszła za mąż za Michała Wiśniewskiego. W ramach programu, w którym oboje wystąpili „Jestem, jaki Jestem”, nagrała w prezencie dla męża dwie piosenki, „Stan By Your Man” oraz „Śliczny Obcy Pan”. W tym czasie narodził się pomysł nagrania samodzielnej płyty przez artystkę.
Wiśniewska zaczęła szukać materiału na płytę. Zdecydowała, że koncepcją albumu będzie taniec. Współpracowała między innymi z Liroyem, który przyczynił się do dodania w magazynie NAJ maxisingla Marty. Pseudonim Mandaryna powstał już w czasach jej dzieciństwa, od nazwiska Mandrykiewicz. Specjalnie dla niej zostały napisane piosenki: „Jesteś, ale Cię nie ma”, „Idę przez deszcz”. Sprzedaż singla osiągnęła nakład 200 tys. Egzemplarzy, a piosenkarka rozpoczęła trasy koncertowe. Zespół Groove Coverage, z którym się zaznajomiła podczas kręcenia programu „Jestem, jaki Jestem” nagrał dla niej dance`ową piosenkę „Here I Go Again”. Tym samym stając się pierwszym singlem ja promującym. Teledysk został nominowany na Festiwalu Polskich Wideoklipów Yach Film w 2004 r. w kategorii „Cytryna”, czyli nagroda dla najbardziej kiczowatego wideoklipu. W niedługim czasie został wydany album „mandaryna.com” reklamowany przez m.in. Orsay i Radio Eskę.
W 2005 r. rozpoczęła pracę nad drugim albumem, otrzymując nagrodę Eska Music Awards 2005 w kategorii Artystka Roku. Pierwszy singiel z płyty „Mandarynkowy sen” stanowiła piosenka „Evry Night”, ogłoszona przez media hitem lata 2005. Na przełomie lipca i sierpnia w Internecie pojawił się wyciek fragmentu jednego z koncertów mającego miejsce w Lęborku. Wiśniewska tańczyła wówczas na scenie, korzystając jednocześnie z playbacku. Publiczność w tym czasie jednocześnie słyszała wersję studyjną. Występ ten (nie playback) zarejestrowała niezidentyfikowana osoba, a następnie udostępniała go w Internecie. Przed tym faktem artystka wielokrotnie szantażowana ujawnieniem nagrania, jeśli nie zdecyduje się zakończyć swojej kariery. Tak też się stało. Popularność nagrania była bardzo wysoka. Zapowiadało wielką porażkę, która miała wydarzyć się na ówczesnym Sopot Festiwalu. Mandaryna jednak nie zrezygnowała.
We wrześniu tego samego roku wystąpiła na festiwalu w Sopocie. Zaprezentowała piosenkę „Evry Night”, walcząc o nagrodę Bursztynowego Słowika i zajmując drugie miejsce w SMS-owym głosowaniu telewidzów TVN. Piosenkarka otrzymała wówczas 16% głosów i przegrała z zespołem Virgin. Występ wzbudził wiele kontrowersji. Wtedy większość osób przekonało się, że tamtejsze nagranie jest prawdziwe. Wokalistka sama się wypowiadała, że została wówczas „stłamszona” i umiejętności wokalne nie są głównym czynnikiem jej słabego występu. Feralny występ w Sopocie pociągnął za sobą lawinę przykrych dla Marty zdarzeń. Rozwód z Michałem Wiśniewskim, długo trwająca wojna o dzieci i zdjęcie z anteny po dwóch odcinkach programu „Let`s Dance, czyli zrobię dla Ciebie wszystko”, który Marta prowadziła. Program nie cieszyła się oczekiwaną oglądalnością.
Dziś o Mandarynie słuch zaginął. Jedyne informacje, jakie podają media dotyczą jej choroby, z którą walczy od wielu lat bądź o jej związku z nauczycielem w-fu Michałem Szatkowskim, z którym otworzyła szkołę tańca w Oleśnicy.

Podobne doświadczenie z nieudanym występem ma za sobą Edyta Górniak. W roku 2002 została poproszona o zaśpiewanie polskiego hymnu narodowego podczas Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej. Występ ten odebrany był później z mieszanymi odczuciami, Polacy nie zaakceptowali, bowiem nowej aranżacji hymnu. I tak zaczęło się powolne wypalanie Edyty Górniak. W roku 2003 angielska część „Perły” miała międzynarodową premierę pod tytułem „Invisible”, zawierając dodatkowo klubowy hit, „Impossible”, który odniósł umiarkowany sukces w krajach niemieckojęzycznych. W nowym wizerunku artystycznym piosenkarki w Europie, według zamysłu wytwórni, pozostał tylko imię Edyty. Płyta okazała się niestety klapą komercyjną, rozchodząc się jedynie w kilkunastotysięcznym nakładzie. Wytwórnia zrezygnowała więc z wydawania kolejnych singli i realizowania kolejnych klipów. Rok później wydawnictwo Virgin rozwiązało kontrakt z Edytą, a po dziesięciu latach współpracy opuściła ona także swoja polską wytwórnię Pomaton EMI.
W 2004 roku Górniak założyła również własną niezależną wytwórnie płytową EG.Production. Nawiązała wtedy współpracę z nieznanym duetem polskich producentów muzycznych Mathplanete, a by nagrać nowy album w całkiem nowym stylu, z klubową muzyką chillout. Pierwszym efektem prac był singiel z francuskojęzyczną piosenką „Lunatique”, który ukazał się w maju 2005 roku. Jednak jego promocja nie nabrała rozmachu i rozgłosu w mediach, jaki towarzyszył wcześniejszym powrotom Górniak na rynek muzyczny w latach 1997 i 2002. Do singla nie zrealizowano nawet teledysku, więc odniósł on umiarkowany sukces.
W listopadzie 2005 roku odbyła się premiera singla „Krople chwil..”, promującego kampanię reklamową wody mineralnej Cisowianka z udziałem wokalistki. A już w grudniu artystka zaprezentowała drugi utwór przygotowany z Mathplanete, czyli „Sexuality”. W styczniu 2006 roku w miesięczniku „Playboy” ukazała się ekskluzywna sesja wokalistki autorstwa Marleny Bielińskiej i Tomasza Drzewińskiego, powiązana z promocja singla „Sexuality”, który do sklepów trafił w lutym. Nakład pisma wyniósł aż 130 tysięcy egzemplarzy i ukazał się w dwóch wersjach okładkowych, co było ewenementem w tym segmencie pism. Do nowej piosenki ponownie nie zrealizowano klipu, choć na singlu umieszczono reportaż z sesji zdjęciowej w „Playboyu” z tytułową piosenką w tle. Także i ten singiel odniósł jedynie umiarkowany sukces.
Wkrótce Górniak niespodziewanie rozstała się z Mathplanete i porzuciła pomysł nagrywania muzyki klubowej, rozpoczynając prace nad nowym albumem popowymi szukając nowego wydawcy. Wybór wokalistki padła na koncern Sony BMG, a pierwszym efektem ich współpracy było wzięcie udziału w czerwcu 2006 roku, w konkursie premier na Krajowym Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu, gdzie Górniak zaprezentowała piosenkę „Cygańskie serce”. Utwór zajął drugie miejsce w głosowaniu publiczności, przegrywając jedynie z zespołem Virgin. W listopadzie 2006 roku odbyła się premiera następnego singla zapowiadającego nową płytę, zatytułowanego „Loving You”. Tymczasem w styczniu 2007 roku Edyta zaśpiewała kolejny w swojej karierze temat filmowy, a mianowicie tytułową piosenkę do polskiej wersji hiszpańskiego animowanego filmu „Smocze wzgórze”. Oba nagrania przeszły jednak niezauważone.

Za oceanem również dochodzi do scenicznych kompromitacji. Przykładem takiego zajścia jest występ Britney Spears, który miał być zapowiedzią jej wielkiego powrotu na muzyczną scenę. Stało się jednak inaczej. Pamiętacie młodą Britney Spears ? W tych czasach pojawienie się Brit w czarnym staniku, zakrywanym białą bluzkę było graniczącym z perwersją wydarzeniem. Zapewne "tak kontrowersyjny" teledysk był wówczas zakazany w większości Państw Muzułmańskich, a wyglądająca niczym napalona dziewica z liceum Panna Spears nazywana była ladacznicą. Po wielu przykrych zajściach w życiu Britney, między innymi rozwodzie z mężem Kevinem Federlinem, pozbawieniem opieki nad dwójką dzieci, Seanem Prestonem i Jaydenem Jamesem, po przygodach z narkotykami i alkoholem, po załamaniu psychicznym, czego konsekwencją było znalezienie się w szpitalu psychiatrycznym, muzyka miała być dla niej deską ratunku. Występ Bitne Spears na gali MTV Video Music Awards, 9 września 2007 roku okazał się całkowitą klapą. Miała to być niezawodna promocja nowo wydanego albumu „Blackout”. Piosenkarka wystąpiła w błyszczącej bieliźnie, kabaretkach i czarnych kozakach. W całym jej wizerunku jedynie włosy były ładne, choć oczywiście sztuczne. Brit zaśpiewała z playbacku i to w tak nieudolny sposób, że nikt nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Tańcem też nie zabłysnęła, większość czasu po prostu nerwowo chodziła po scenie. Miało być wielkie show, ale całość wypadła bardzo przeciętnie. Britney odśpiewała swój nowy przebój "Gimme More", choć słowo "przebój" było raczej nie na miejscu. Krytycy muzyczni docenili tylko strój piosenkarki, nic więcej nie było w stanie przykuć ich uwagi. Gwiazdka zdawała się być kompletnie nieprzygotowana i i bez entuzjazmu. Śpiewała z playbacku, ale nie starała się nawet tego ukryć i ruchy jej warg zupełnie nie odpowiadały słowom piosenki. Show Britney na pewno przejdzie do historii imprezy - zapewniał jeden z krytyków. - Jako najgorsze od początków MTV Music Awards - dodał. W czasie prób Spears współpracowała ze słynnym iluzjonistą Crossem Angelem. Zapowiadano, że na scenie będzie dużo luster, a piosenkarka podczas wykonania utworu miała zniknąć. Wszyscy na to czekali i nikt nie spuszczał z Britney wzroku. Jednak żadnego zniknięcia nie było, podobno hotel, w którym odbywała się gala i MTV zabronili takich sztuczek ze względów bezpieczeństwa. Według nich scena nie była przystosowana do takich form występu. Efekt końcowy nie był najlepszy, publiczności chyba najbardziej podobały się panie tańczące na rurze. Minęło kilka lat. Gwiazda zdążyła urodzić dwójkę dzieci, dwukrotnie się rozwieść, zwariować, ogolić głowę na łyso, znaleźć się w klinikach odwykowej i psychiatrycznej, aby w glorii chwały powrócić do korzeni i jako niewinna lolita zdobyć liczne nagrody branży muzycznej.

edna z polskich gwiazd o swoim występie, będzie, podobnie jak Mandaryna, chciała jak najszybciej zapomnieć. Natalia Lesz, która 23 sierpnia 2008 roku walczyła o Bursztynowego Słowika i Słowika Publiczności na 45. Sopot Festival z piosenką Power of Attraction. "Nigdy nie zrobisz kariery na Zachodzie, nie potrafisz śpiewać, nie masz głosu" - ocenił występ piosenkarki Robert Kozyra, dziennikarz Radia Zet. Miał niestety rację...To najgorszy festiwal tego lata. Pierwszy dzień, kiedy walczono o Bursztynowego Słowika, miał tak niski poziom, że jury festiwalu nie szczędziło występującym krytyki. Największą kompromitacją okazała się lansowana do bólu przez wszystkie media Natalia Lesz..."Nie wiem, co ty tu w ogóle robisz" - powiedział Kozyra, członek jury konkursu o Bursztynowego Słowika po występie Natalii Lesz. Kolejna jurorka, Małgorzata Walewska, skrytykowała Lesz za patykowate nogi: "To cud, że ich nie połamała" - skwitowała występ "największego produktu polskiego show-biznesu" ostatnich miesięcy. "Jest wielka przepaść między przygotowaniem polskich a zagranicznych artystów. Z tymi ostatnimi też nie jest fantastycznie. Polskiej publiczności zaproponowali łatwe, dyskotekowe hity, nie zawsze zaśpiewane czysto" - powiedziała w rozmowie z "Super Expressem". Ikony polskiej estrady również nie kryły zażenowania. Ewa Bem była wstrząśnięta: "Ten festiwal miał zatrważająco niski poziom". Krystyna Loska nie znalazła nawet czasu na obejrzenie show TVN: "Kiedyś festiwal był inny. Znacznie skromniejszy, ale jakże urokliwy". Podobnie wypowiedziała się Zofia Czernicka: "Zabrakło gwiazd wielkiego formatu. W tym roku Sopot nie miał wysokiego poziomu. Zabrakło dawnej klasy. Jest wielka przepaść między festiwalem kiedyś a dzisiaj" - dodała. Obecnie Natalia jak sama twierdzi szuka ukojenia i wyciszenia po przykrych słowach jakie usłyszała na swój temat podczas występu na Sopot Festival. Ukojenie przyszło samo, Natalia dostała propozycję wystąpienia w kolejnej, ósmej już części „Tańca z gwiazdami”. Taniec u boku Łukasza Czarneckiego na tyle zawładnął nią samą, że para zaszła do ścisłego finału. Zajęła II miejsce, lecz dla Natalii było to odbicie od dna, w którym się znalazła po tegorocznym sopockim koncercie.

Nie tylko gwiazdy same wywołują wokół swojej osoby kontrowersje, są przypadki, w których gwiazdy zostały po prostu skompromitowane. Przykład? Konkurs „Premier” w Opolu. Katarzyna Cerekwicka została nagrodzona w koncercie "Premier" przez pomyłkę - prawdziwym laureatem konkursu okazał się zespół Zakopower. Wśród komentarzy po pierwszym dniu tegorocznego festiwalu opolskiego najczęściej pojawiają się słowa: kompromitacja, wstyd i żenada. Telewizja Polska wprowadziła w tym roku nowy system głosowania. Najpierw swoje punkty przyznawali jurorzy (Irena Santor, Krystyna Prońko, Jan Kanty Pawluśkiewicz i Zbigniew Wodecki), a następnie ogłoszono wyniki głosowania publiczności. Suma tych głosów dawała zwycięstwo w koncercie "Premier". Ekran z punktacją był przez cały czas widoczny. Z całkiem prostej matematyki wynikało, że wygrał zespół Zakopower, jednak hucznie ogłoszono laureatką Katarzynę Cerekwicką. W naszej relacji na żywo natychmiast pojawiły się komentarze pytające, jak to możliwe, skoro zespół Sebastiana Karpiela Bułecki zdobył najwięcej punktów. Dopiero po kilkunastu minutach na scenę wyszła Halina Przebinda, p.o. dyrektora Biura Programowego TVP i oświadczyła, że "nasze technologie zawiodły". Na scenę został zaproszony Zakopower, a Kasia Cerekwicka nie została nawet przeproszona. Zaskoczony lider zwycięskiego zespołu zdołał jedynie wydukać: „Oddamy Kasi Cerekwickiej tę nagrodę”. Trzeba przyznać, że ta sytuacja przyćmiła całkowicie resztę wieczoru. Publiczna telewizja, która teoretycznie ma doświadczenie w organizacji tego typu imprez i pretenduje do organizowania imprez międzynarodowych (jak choćby Eurowizja), nie powinna pozwolić sobie na takie błędy. Groteskowo brzmiały w tym momencie komentarze Grzegorza Miśtala, prezentera TVP, skierowane do widzów: „Przepraszamy za to małe nieporozumienie, takie są uroki telewizji na żywo”. Na oficjalnej stronie festiwalu brak jakiegokolwiek komentarza dotyczącego całej sytuacji. Grzegorz Turnau, który prowadził koncert "Premier", był bardziej bezpośredni: „Jest to coś absolutnie niedopuszczalnego i żenującego. Przykro mi, że brałem w czymś takim udział.” Przed rozpoczęciem festiwalu, rozważano, czy TVP nie strzela sobie samobója, organizując imprezę w trakcie EURO - wygląda jednak na to, że prawdziwym samobójem stał się totalny brak profesjonalizmu naszej publicznej telewizji.
Innym ważnym wydarzeniem muzycznym, które uchodzi w ostatnich latach za kompromitację uważany jest konkurs Eurowizji. Konkurs Piosenki Eurowizji (oficjalnie w wersji angielskiej Eurovision Song Contest, w skrócie ESC, tradycyjnie znany również - szczególnie w Niemczech i Francji - pod nazwą Grand Prix Eurovision de la Chanson, w Polsce często nazywany Festiwalem Eurowizji, w całej Europie nazywany skrótowo po prostu Eurowizją) jest największym przedsięwzięciem Europejskiej Unii Nadawców, zarówno pod względem technicznym jak i finansowym. Jest to organizowane raz w roku widowisko telewizyjne z udziałem publiczności, polegające na prezentacji "na żywo" na scenie piosenek reprezentujących poszczególne kraje.
W roku 1956 każdy kraj przedstawił dwie piosenki, w następnych latach zawsze każdy kraj reprezentowała jedna piosenka. Bezpośrednio po prezentacji w każdym z uczestniczących krajów następuje głosowanie (dawniej głosy przyznawali członkowie specjalnych jury narodowych, obecnie głosują telewidzowie, oczywiście oddzielnie w każdym kraju - system głosowania telefonicznego wprowadzany jest od 1997 roku), w którym należy pominąć piosenkę własnego kraju. Na podstawie wyników głosowania prezenterzy telewizyjni z poszczególnych krajów ogłaszają liczbę punktów przyznanych najwyżej ocenionym piosenkom. Od roku 1975 punktami nagradza się 10 piosenek, przy czym najwyżej oceniona otrzymuje 12 punktów, kolejna 10 punktów, a pozostałe od 8 do 1 punktu. W 2006 roku wprowadzano zasadę, że przedstawiciel wyczytuje tyko punktację od 8 do 12, a reszta zostaje wyświetlona automatycznie na cyfrowej tablicy. Liczba punktów uzbieranych przez każdą piosenkę jest obliczana na bieżąco, bezpośrednio po zakończeniu prezentacji wyników następuje wręczenie nagrody Grand Prix i powtórne wykonanie zwycięskiego utworu. Od 2004 roku Konkurs Piosenki Eurowizji składa się z dwóch koncertów. Pierwszy z nich, tzw. półfinał, odbywa się 2 dni przed właściwym finałem konkursu. Dziesięć najwyżej notowanych piosenek z półfinału przechodzi do finału, gdzie konkuruje z czternastoma innymi piosenkami, które zakwalifikowały się do finału na podstawie wyników punktowych z ubiegłorocznej edycji konkursu. Forma ta pozwala na udział w konkursie do 40 państw (formuła jednodniowa pozwalała na udział tylko 24 państw). W 2007 roku zasada ta została złamana, gdyż zgłosiło się aż 42 nadawców, z czego w półfinale znalazło się aż 28 uczestników. Czas trwania całego programu przewidziany jest na trzy godziny. Widowisko przeznaczone jest do transmisji na żywo.
Największą kompromitacją według widzów okazał się występ i zarówno zwycięstwo fińskiego zespołu Lordi. Nikt się tego nie spodziewał. Opakowani w kostiumy z horrorów Finowie triumfują na największym konkursie muzycznym świata! Czy sukces Lordi to kompromitacja Eurowizji?. Eliminacje dostarczyły telewidzom niemało emocji. Na rozgrzewkę oszałamiające widowisko - helleńskie bóstwa w wiązance hitów z Eurowizji. Hermes zasuwający w powietrzu w takt "Save Your Kisses For Me", Afrodyta wyłaniająca się z piany przy dźwiękach "Diva" Dany International, trzy ponętne Pandory wyskakujące z puszek przy "Waterloo" - było na co popatrzeć. Trzeba przyznać Grekom, że zadbali o odpowiednią oprawę festiwalu, wykorzystując doświadczenie i halę, które zostały im po olimpiadzie w Atenach. Wielki rozmach, feeria świateł, szalejące kamery, scena stylizowana na Amfiteatr Dionizosa w wersji techno. Co my zrobimy, jeśli Ich Troje wygra? Zorganizujemy Eurowizję w Sali Kongresowej? W Operze Leśnej? "Follow My Heart" nie dostało się nawet do finału. Moim zdaniem nie dlatego, że piosenka była kiepska. Gorsze usłyszeliśmy w sobotni wieczór, gorsze nawet wygrywały ten konkurs. Ich Troje przegrali z kretesem, bo przedobrzyli z wizerunkiem. Wyszli na scenę w groteskowych strojach i weneckich maskach karnawałowych, kokietując narody świata wielojęzycznym tekstem. Justyna Majkowska posługiwała się nawet językiem migowym. Żenujące... Jak łatwo się domyślić, ta biało-złota wieża Babel budziła raczej politowanie, niż zachwyt, a pretensjonalny show całkowicie odwracał uwagę od piosenki, jakakolwiek by ona nie była. Ich Troje wracają więc z Grecji na tarczy. Nie ma co winić zespołu, nie ma co się pastwić nad Michałem Wiśniewskim - oni zrobili swoje najlepiej, jak potrafili. Niech raczej uderzą się w pierś ci, którzy przyczynili się do ich wyjazdu na festiwal, ze szczególnym uwzględnieniem jury (w składzie: Maryla Rodowicz, Maria Szabłowska, Elżbieta Skrętkowska, Beata Drążkowska, Zbigniew Kukla, Robert Leszczyński). Gdyby nie pięć punktów dla Ich Troje, w Atenach reprezentowałaby nas Kasia Cerekwicka ze swoim hitem "Na kolana". Czy Kasia miałaby w półfinałach większe szanse, niż Ich Troje? Pewnie tak, bo konkurencja była kiepska. Dominowały nudne wariacje na temat etnicznego disco, które wygrywało trzy ostatnie edycje Eurowizji, ktoś próbował udawać Abbę, ktoś inny Whitney Houston, niewieście serca próbował łamać Ricky Martin z Albanii, mężczyzn chciała oczarować białoruska Britney Spears... Tylko czterech wykonawców wyrastało ponad eurowizyjną przeciętność. Połowa z nich potraktowała konkurs całkiem serio - to Irlandczyk Brian Kennedy, znany ze współpracy m.in. z Sinead O’Connor i The Corrs oraz reprezentujący Bośnię i Hercegowinę zespół Hari Mata Hari, który pokazał, że można grać na folkowa nutę skromnie i pięknie. Druga połowa - to muzyczne żarty. Finowie z Lordi w swoich wdziankach rodem z horrorów postraszyli telewidzów rasowym hard rockiem, a litewska supergrupa LT United zadrwiła z wszystkich, którzy traktują konkurs zbyt serio, ogłaszając się zwycięzcami Eurowizji, zanim ta w ogóle się zaczęła. Największą pozytywną niespodzianką imprezy były jednak wyniki głosowania. Okazało się, że milionom telewidzów z całej Europy znudziła się eurowizyjna formuła, że mają już dość kiepskiej dyskoteki, pseudoetnicznych tańców i fałszujących klonów Celine Dion. Pierwsze miejsce w tegorocznym konkursie nieoczekiwanie zajęli Finowie. Przebrani za potwory, skąpani w ogniu fajerwerków, proponujący dość toporny, heavymetalowy kawałek. Lordi pokonali Dimę, trochę nadmiernie pobudzonego Rosjanina z niezłą piosenką ("Never Let You Go") oraz Bośniaków z Hari Mata Hari. Sukces "Hard Rock Hallelujah" nie oznacza bynajmniej, że metal jest dziś najbardziej popularną odmianą muzyki w Europie. To raczej komunikat, że festiwal potrzebował zastrzyku świeżej krwi, a telewidzowie odmiany - i trudno wyobrazić sobie większych odmieńców niż zamaskowani Finowie.
Z tego samego, co było największą słabością reprezentantów Polski, czyli przerostu formy nad treścią, Lordi uczynili swój największy atut. Subtelna różnica polega na tym, że Ich Troje kazali się traktować serio, a Finowie puścili do telewidzów oko, budzą sympatię na całym kontynencie. Tegoroczną Eurowizję zwyciężyła więc karykatura zespołu, bijąc na łeb zespoły karykaturalne. To prztyczek w nos dla uczestników i organizatorów oraz punkt wyjścia do dyskusji - co dalej?

Również na naszym rodzimym podwórku wybierając kandydatów do reprezentowania Polski na konkursie Eurowizji, dochodzi do kompromitujących sytuacji, tak było między innymi na początku roku 2007. "Skandal", "kpina", "kompromitacja" - to tylko nieliczne z wielu głosów, które otrzymaliśmy od uczestników rywalizacji. Padło kilka stwierdzeń o naruszeniu regulaminu - z jednym zgodziła się sama TVP, dyskwalifikując piosenkę "Kiełbasa" Krzysztofa Zalewskiego, gdy okazało się, że niezgodnie z regulaminem została ona publicznie wykonana i wyemitowana przed dniem 1 października 2007 roku. "TVP to towarzystwo wzajemnej adoracji, widać to doskonale po wyborze finalistów tych eliminacji. Po co więc te wszystkie debiuty? Kiedy ostatnio finalista Opolskich Debiutów zaistniał na rynku???" - czytamy na profilu debiutującej grupy Freedom w serwisie Muzzo.pl, która do eliminacji zgłosiła utwór "Angel Queen".
No i stało się - Polska po raz kolejny skompromitowała się na Eurowizji. Reprezentująca nas Amerykanka Isis Gee, ex aequo z wykonawcami z Wielkiej Brytanii i Niemiec zdobyła najmniejszą ilość punktów. Jedyne punkty dostaliśmy od Anglii (4) i Irlandii (10). To oczywiste, że głosowali na nią wyłącznie Polacy, którzy wyjechali z kraju. To nie jedyna Polska kompromitacja na tym konkursie. Wcześniej los Isis podzielili Ivan i Delfin, The Jet Set, Blue Cafe, Piasek czy chociażby Kasia Kowalska.
Gwiazdy chętnie wykorzystują moment, kiedy znajdują się na scenie, aby wywołać skandal lub pozostawić po sobie niezatarte wrażenie. Robbie Wiliams chętnie wyeksponował swoje pośladki, Christina Aquilera zmieniała kreacje aż 12 razy podczas jednego show, a Ali G swoimi niewybrednymi żartami obraził większość gwiazd zgromadzonych na ceremonii MTV EMA. Podczas ceremonii rozdania Nagród Grammy nie obyło się bez skandalu, który poruszył nie tylko środowiska indiańskie. Nagrodzona za Najlepsze Nagranie Rap grupa OutKast wystąpiła na scenie z blondynkami w skąpych zielonych "indiańskich" strojach, czarny perkusista grał w wielkim pióropuszu, a z tipi na scenie unosił się dym. Wielu widzów uznało ten show za rasistowski i obraźliwy dla tubylczych Amerykanów, krytykując tego typu występy oraz grożąc bojkotem telewizji CBS i Komitetu Grammy. W rezultacie rzecznik CBS wyraził ubolewanie i przeprosił "wszystkich, których koncert mógł urazić".
Wydawać by się mogło, że skandale dotykają tylko muzyków gatunku pop i zdarzają się wyłącznie na imprezach tego typu. Jednakże jak się okazuje, wpadka może nastąpić nawet na koncercie muzyki klasycznej. Trwający dwa tygodnie festiwal obfitował w skrajne emocje. Nie zgromadził jednak - wbrew temu, co zapowiadał organizator (Narodowy Instytut Fryderyka Chopina) - silnych indywidualności. Te można było policzyć na palcach jednej ręki. Najsilniej wrył się w pamięć recital Grigorija Sokołowa, artysty budzącego sprzeczne opinie, bez wątpienia jednego z największych pianistów naszych czasów. Słabość spajającej formuły nie ma jednak wielkiego znaczenia. Festiwal "Chopin i jego Europa" zawsze znajdzie obrońców wśród wielbicieli klasycznego i romantycznego repertuaru, sztuki pianistycznej i wykonań na historycznych instrumentach. Tym bardziej, że konkurencji nie widać, a festiwal od początku zyskał duży kredyt zaufania. Może dlatego organizatorzy pozwolili sobie w tym roku na zaproszenie przebrzmiałych sław. Impreza rozpoczęła się katastrofą. Fatalny koncert Ivo Pogorelicia, podczas którego słynny pianista dosłownie zakatował II Koncert c-moll Sergiusza Rachmaninowa, pozostawił poczucie niesmaku. A także niechęć wobec zapowiedzi kolejnych występów tego artysty w Warszawie, którą omijał, gdy był w najlepszej formie. Kompromitacją zakończył się też koncert Janusza Olejniczaka z Orkiestrą XVIII Wieku, na którym dał on pokaz niemocy pianistycznej. Niestety Olejniczak wystąpił w sumie trzy razy, także solo i z jeszcze inną orkiestrą. Naj ciekawiej wypadły koncerty na historycznych fortepianach - erardzie, pleyelu, grafie, weimesie - ukazujące muzykę Chopina i jego współczesnych w całej brzmieniowej urodzie i autentyczności. Apetyt rósł w miarę słuchania. Duża frekwencja towarzysząca tym koncertom świadczyła o rosnącym zainteresowaniu stylowymi interpretacjami stawiającymi klasyczny repertuar w zupełnie nowym świetle. Swoim kunsztem zachwycił przede wszystkim Aleksiej Lubimow, jeden z nestorów gry na dawnych fortepianach, z których potrafi wydobyć wyjątkowo piękny dźwięk. Nie zawiódł Kristian Bezuidenohut w koncertach Beethovena mistrzowsko zagranych z Orkiestrą XVIII w. Olśnił Aleksander Mielnikow. Powodzeniu każdego festiwalu decyduje jego repertuar i wykonawcy. Atutem "Chopina i jego Europy" jest program. Eklektyczny, ale inteligentnie skonstruowany, przekonująco łączący dzieła z żelaznego repertuaru z utworami rzadko wykonywanymi. W tym roku przygotowano udane warszawskie prawykonanie II Koncertu fortepianowego Andrzeja Czajkowskiego z Maciejem Grzybowskim jako solistą, dzieła Spohra, Hertza, Moszkowskiego, Respighiego. Do niedawna emblematem przywiązania Polaków do Chopina były odbywające się co pięć lat konkursy jego imienia. Festiwal "Chopin i jego Europa" jest przeciwieństwem tej bardziej sportowej niż artystycznej imprezy. Na swój sposób anonsuje zbliżający się Rok Chopinowski. Ukazuje źródła muzyki fortepianowej, a zarazem twórczości swego patrona, pokazuje kompozytora w sposób wszechstronny: inspiracje, jakim podlegał i wpływ, jaki wywarł na innych twórców. Ten Chopin to Europejczyk, a nie przykrojona do patriotycznych potrzeb ikona polskiego cierpiętnictwa. Dlatego tym silniej nasuwa się pytanie, co dalej z festiwalem? Zapowiedzi koncertowe są bardzo obiecujące. W przyszłym roku ma wystąpić Orchestre des Champs-Elyssées z Philipem Herreweghe oraz - aż czterokrotnie - Andreas Staier, specjalista od stylowej gry na dawnych fortepianach. Festiwal zyskał nowego sponsora. Gdy wycofał się PKN Orlen, z pomocą pospieszyło miasto stołeczne Warszawa, które zaofiarowało blisko 2 mln zł. Będzie też utrzymywać festiwal w latach następnych ze względu na starania o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2016 i promocyjną strategię miasta. To ostatnie budzi wątpliwości. Zorganizowana na inaugurację przez biuro promocji miasta akcja w stylu: "zrób sobie zdjęcie z sobowtórem Chopina w Filharmonii Narodowej" była typowym przykładem reklamy a la Varsovie - kiczowatej i tandetnej. Niestety, miejskie biuro promocji ma już następne pomysły.
W wywiadzie z Bogusławem Kaczyńskim, muzyk wspomina skandal:
- W manifeście programowym Pana Fundacji na pierwszym miejscu zamieszczony został punkt mówiący o „propagowaniu najszczytniejszych wartości kultury polskiej na świecie”. Ostatnio w tej dziedzinie robi się niewiele, a jeśli już- to byle jak lub przerażająco źle. Przykładem niech będzie polska oferta kulturalna zaproponowana na Wystawę Światową w Sewilli.
- Jest to skandal nie znajdujący odpowiednika w naszej nowożytnej historii. Plan ośmieszenia i zdeprecjowania kultury polskiej na forum międzynarodowym układano parę lat przy pełnej aprobacie dwóch kolejnych ministrów kultury i sztuki oraz trzeciego, który przejął całe to nieszczęście z dobrodziejstwem inwentarza. I oczywiście za nasze pieniądze. Artystyczne ekscesy w Sewilli kosztowały nas około czterdziestu miliardów złotych, czyli ponad trzy miliony dolarów!
- Po powrocie z EXPO Krzysztof Penderecki powiedział: „Wielki skandal, wstyd, że się tam pojawiłem”
Występ w Sewilli był niezwykła szansą przedstawienia światu piękna, oryginalności i potęgi naszej kultury. Jedynego towaru eksportowanego, który mamy prawo oferować z dumnie podniesioną głową, bez wstydliwego uniżenia. Chopin i Moniuszko, Wieniawski i Szymanowski, Lutosławski i Penderecki, Zimerman, Żylis- Gara i „Mazowsze”, nazywane najpiękniejszym bukietem polskich kwiatów oraz naszym najlepszym ambasadorem.
Zamiast polskiej gali przedstawiono w dniu naszego narodowego święta kilkunastu cudacznie ubranych komediantów na szczudłach, rekordzistę w główkowaniu piłką, kataryniarza, specjalistę w puszczaniu baniek mydlanych, ekspozycję manekinów z teatru Kantora oraz stoisko z polską wódką, parę wiklinowych sprzętów i na koniec koncert utworów Pendereckiego w wykonaniu Sinfonii Varsovia. Na widowni zasiadł przybyły na tę uroczystość Prezydent Rzeczypospolitej i garstka publiczności. Wszyscy byli smutni, zdegustowani i przygnębieni widokiem pustej widowni.
„Jeśli Polska nie ma nic do zaprezentowania- powiedział po koncercie Krzysztof Penderecki- poza wiklinowymi fotelami na tarasie własnego pawilonu, to w ogóle nie powinna uczestniczyć w tak spektakularnej imprezie”.
Najbardziej znanym mechanizmem obronnym przed kompromitacją jest represja, czyli wyparcie. Polega ona na usuwaniu ze świadomości myśli o konfliktach, popędach, przykrych przeżyciach i upokarzających niepowodzeniach, które wywołują lęk czy poczucie winy. Człowiek przestaje zdawać sobie sprawę ze swoich klęsk i dramatów. Celem represji jest zmniejszenie lub zupełne wyeliminowanie lęku. Przyjmijmy, że wyżej opisane gwiazdy muzyki po swoich kompromitujących wystąpieniach odczuwały lęk. Dręczyły ich głębokie wyrzuty sumienia i poczucie winy. Wyparcie tych upokarzających zdarzeń ze świadomości (całkowite zapomnienie o nich) pozwoliło wyeliminować przykre stany emocjonalne i przywrócić pewność siebie.
Pozdro LUC@

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz