wtorek, 28 kwietnia 2009

Czym jest sława dla (NIE)zwykłego człowieka

Kiedyś sława była przywilejem nielicznych. W XVII wieku zaczęto relacjonować poczynania londyńskich dandysów, a w drugiej połowie XIX w. (1870-1890) w Zjednoczonym Królestwie i USA z wypiekami na twarzy czytano opowiadania lub wywiady ze znanymi literatami. Ujawniali oni szczegóły ze swojego życia osobistego. Potem wykreowano gwiazdy filmowe, wreszcie przyszła kolej na swojskich celebrities.
Co w sławie jest na tyle magnetycznego, że jej osiągnięcie stawia sobie za cel tak wielu? Co takiego daje sława, czego dać nie może nic innego? Sława to opium, gdyż za życia kojarzy nas z sukcesem i swego rodzaju władzą, po śmierci zapewnia nieśmiertelność. Czyli poniekąd czyni równymi Bogu...Czym dla ludzi jest sława?. To określenie, które można sobie wyobrazić z czymś pięknym jak kwiat. Jednak nie wszystkie kwiatki są piękne, a niektóre są nawet brzydkie i nie pachną. Te ładne kwiatki rozkwitają, wydobywają piękną woń i wszystkim się podobają. Jednak, każdy kwiatek trzeba pielęgnować, bo w przeciwnym razie straci swoją popularność. Zwiędnie. Tak samo jest w strefie zwanej „Show biznesem”. Gwiazdy muszą ciężko pracować, żeby wbić się na ekrany kin, telewizorów lub na pierwsze strony gazet. Nie jest to łatwe, a nawet gdyby było to wybredni widzowie szybko skrytykują zarozumiałą istotkę.
Dla niektórych liczą się tylko pieniądze i rozdawanie autografów. To nie wszystko. Muszą swoim fanom i innej publiczności zaoferować coś więcej. Coś wyjątkowego. Coś innego. Zawiodą raz, wszystko stracone. Dlatego w świecie gwiazd liczy się to, żeby był gotowy „materiał”. Jak zanikną, choćby na rok czy dwa, to potem trudno będzie wrócić. Muszą się starać, mieć cierpliwość i pomysł. Wtedy mają ogromną szansę na zdobycie ponownego zaufania. Niestety zdarzają się ludzie dla których sława może być tylko zarozumiałością. To złe odczucie. Sława ma być dla ludzi przyjemnością w wykazaniu się. Ma być czymś wyjątkowym co sprawia im radość i poczucie bycia. Nie można igrać z tak poważną instytucją. Trzeba liczyć się z konsekwencjami, polegać wyłącznie na sobie. W show biznesie trzeba być ostrożnym, ponieważ nie wiadomo, kiedy ktoś zechce podłożyć „świnie” i rozwalić błyskotliwość wśród ludzi. Dlatego trzeba dbać o to by cały czas być na topie. A żeby być na topie trzeba się strasznie starać i mieć pomysł na przyszłość.
Obok siebie możemy dość często znaleźć takie opinie: „Dlaczego Artysta X gwiazduje? Czy sława uderzyła do głowy Artyście Y?” oraz „Artysty X jest za mało w mediach! Dlaczego Artysta Y tak rzadko pojawia się w TV, prasie, radio?”. Z jednej strony gwiazdy bronią się czterema nogami przed zgubnym bakcylem sławy, utożsamiają go jednoznacznie z gwiazdorską manierą, sodówką i tłumem bodygardztwa, z drugiej zaś strony cieszą się z każdego jej przejawu, potwierdza ona bowiem niejako wartość produkcji artystycznej danego wykonawcy. Jak to więc tak naprawdę jest? Pożądana czy zgubna? Dobra czy zła? Moralnie dopuszczalna czy utylitarnie korzystna? A może sława sławie nierówna? Zanim dokonamy analizy sławy ze strony moralnej, zastanówmy się, po co ona komu. Po pierwsze i być może najważniejsze, sława, popularność jest dziś piątą czy szóstą władzą, ten bowiem, kto ją posiada, zdobywa siłę przekazu. Jeśli czyjaś twarz, nazwisko nie są znane, pies z kulawą nogą nie będzie chciał go słuchać, traktowany będzie z góry, bowiem media rządzą się prawem rozpoznawalności, a przecież to media są dziś przekaźnikiem informacji, dystrybutorem idei. Popularność jest więc poniekąd niezbędna, gdy ktoś ma coś do powiedzenia i chce to rozpropagować – nie jest to wymysł, o czym świadczą choćby ogromne nakłady wkładane w promocję różnych przedsięwzięć, zwłaszcza muzycznych. Problem zaczyna się w momencie, kiedy sława staje się celem samym w sobie, zaczyna przesłaniać istotę muzyki – jej artystyczną wartość. Znamy ten mechanizm doskonale – apetyt rośnie w miarę jedzenia, dlatego też wielu wykonawców, którym udało się zakosztować sławy czubkiem języka, nabrało ochoty na więcej. Dochodzi do sytuacji, dla jednych absurdalnych, dla innych wstrząsających, kiedy popularność karmi się skandalem, nierzadko przekraczając granice dobrego smaku czy wręcz granice ludzkiej przyzwoitości, łamiąc elementarne prawa więzów rodzinnych czy intymności. Pornograficzne niemalże uzewnętrznienia stanów ducha i emocji niektórych „gwiazd” czasopisma brukowe, nakręcające spiralę kartonowej popularności, która bazuje w większym stopniu na pojawianiu się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie, niż na dokonaniach artystycznych. Pojęcie gwiazdowania, ściśle związane z konceptem sławy, jest to po prostu sposób, w jaki dana osoba korzysta ze swojej popularności, czym ona jest dla danego artysty i jaki ma do siebie w tym wszystkim dystans. Sprawa jest na tyle oczywista, że nie ma powodu, by się o niej rozpisywać – zależy to w zasadzie jedynie od człowieka, nie zaś od stopnia popularności, o czym przekonują nas przykłady prawdziwie wielkich, uwielbianych, a jednocześnie skromnych i przystępnych artystów. Oczywiście, sporo jest wykonawców skąpanych w sodówce, budujących wokół siebie twierdze i sztuczne bariery, bowiem trzeba wiedzieć, gdzie sięgają granice, zarówno dla jednej, jak i dla drugiej strony. Otóż fani, w swym bezgranicznym uwielbieniu zatracają czasami poczucie rzeczywistości i wymagają od swego idola, by był dla nich, mówiąc brzydko, „dostępny”, by zrezygnował na ich rzecz ze swej własnej prywatności i autonomii. W takiej sytuacji bardzo łatwo posądzić kogoś o gwiazdowanie, przylepić mu łatkę próżnego czy też osobnika, któremu przewróciło się w głowie. Nic bardziej błędnego i krzywdzącego! Wystarczy spojrzeć na to z innej perspektywy – artysta jest człowiekiem z krwi i kości, a to, co niektórzy odbierają czasem jako „gwiazdorską manierę” jest zwykle zmęczeniem, zniżką nastroju, zwyczajną potrzebą wyciszenia się. Jednocześnie, każde nieuzasadnione posądzenie o „gwiazdowanie” jest po prostu krzywdzące, jako że jest ono równoznaczne z postawą braku szacunku wobec fanów. Powinniśmy zrozumieć, że popularność ma swoje, jak to się mówi, plusy dodatnie i plusy ujemne, z przewagą tych pierwszych, rzecz jasna. Artysta musi więc zmagać się z tym, co przynosi sława, zarówno z jej pozytywami jak i powikłaniami, co najważniejsze zaś, musi odnaleźć w tym wszystkim równowagę. Ze swej strony my, fani, powinniśmy również do tego dążyć, bowiem to w znacznej mierze od nas i od naszego postrzegania artysty, zależy jego popularność. Przede wszystkim zrozumienie i szacunek wobec potrzeb każdego – nie ważne czy występuje dla nas na scenie, czy mówi do nas z telewizji, wobec potrzeb, których obrona nie może być traktowana jako gwiazdowanie. Cieszmy się więc dobrą sławą naszych idoli, nie dajmy się jednak zwariować, bo nie brukowa prasa, lecz muzyka w sercach fanów jest miernikiem i potwierdzeniem wartości danej produkcji artystycznej.
„Jednostki genialne posiadają cechy, których trudno by szukać u tak zwanych zwykłych śmiertelników. Faktem jest, że wiele osób mogłoby być geniuszami, gdyby tylko potrafiły wykorzystać drzemiący w nich potencjał. Często nadzwyczajne zdolności są ukryte pod powłoką przeciętności, a obdarzony nimi człowiek niczym specjalnym się nie wyróżnia. Niestety - najczęściej pragną sławy ci, którym Bóg odmówił talentu i elementarnej wiedzy, o czym świadczy chociażby przypadek zespołu Ich Troje. Ludzie pokroju Michała Wiśniewskiego to koszmarne beztalencia, które roszczą sobie prawo do popularności i związanych z nimi korzyści finansowych. Najsmutniejsze jest to, że tak wielu naszych rodaków zachwyca się tego rodzaju gwiazdorami, co świadczy o ich niskiej kulturze i daleko posuniętym konformizmie. Nie warto jednak marnować czasu na pisanie o tych, którzy na to nie zasługują.”- tak o sławie wypowiadają się internauci, którzy nie rozumieją na czym polega fenomen sukcesu niektórych gwiazd show biznesu.
Zmarły w 2004 roku amerykański historyk Daniel Boorstin zauważył, że we współczesnym życiu publicznym coraz więcej jest osób znanych tylko z tego, że są znane. Sława sama w sobie nie jest oczywiście nowym zjawiskiem, ale kiedyś, żeby być sławnym, trzeba było mieć osiągnięcia na jakimś polu - można było być sławnym wojskowym, mówcą, artystą, przedsiębiorcą. Dzisiaj można po prostu słynąć z bycia słynnym. Dlaczego tak się stało? Dzisiaj sława może stać się zawodem samym w sobie. W momencie, w którym nasza twarz zaczyna być rozpoznawana przez masową publiczność, mamy zagwarantowane miejsce pracy. W najgorszym wypadku poprowadzimy teleturniej, wylądujemy jako prezenter w programie typu "Telezakupy" albo konferansjer uświetniający swoim "Dobry wieczór państwu" imprezę typu XIII Regionalny Zjazd Kółka Gospodyń Wiejskich. A jaki jest najlepszy wypadek? Chyba jeszcze nikt u nas nie wyznaczył górnego pułapu tego, ile można zarobić na słynięciu z bycia słynnym, ale dużo daje do myślenia bardzo roztropna polityka Michała Wiśniewskiego, który nawet wiadomość o rozwiązaniu zespołu Ich Troje potraktował jako kolejną biznesową okazję. Najpierw o północy powiadomiła o tym telewizja TVN, potem poranny "Fakt", następnie zaproszono na konferencję prasową w południe, na której to konferencji też nie podano żadnych szczegółów - za to odesłano ciekawych do telewizji TVN. Jeśli już słyniemy z bycia słynnym, możemy sprzedawać mediom prawo do wyłączności na pisanie o nas.
Amerykanie wymyślili specjalny rzeczownik "celebrity" na określenie takich osób. Celebrity oznacza osobę, którą się celebruje. Już XIX-wiecznych obserwatorów uderzało to, że o ile w Europie osoba sławna musi się legitymować jakimiś nadzwyczajnymi zdolnościami (wielką ogólnokontynentalną sławą był lord Byron, ale to jednak jego wiersze wypromowały jego sławę, nie odwrotnie), o tyle Amerykanie najchętniej sławią przeciętniaków - w czym już Tocqueville dostrzegał gorzką cenę masowej demokracji. Zjawisko celebrity rozkwitło w USA w pełni razem z narodzinami Hollywood, nie bez usilnych starań samych wytwórni filmowych, którym łatwiej było sprzedawać filmy dzięki nazwiskom gwiazd niż dzięki walorom samych filmów. Bardzo szybko w Ameryce pojawił się kolejny dziwaczny zawód - "publicist", czyli osoba zajmująca się promowaniem sławnej osoby, coś pośredniego między agentem a specjalistą od public relations. Promowanie sław zawsze było zajęciem brudnym. W optymistycznym scenariuszu polegało to po prostu na przekupywaniu mediów przez studia filmowe, żeby "nakręcały" wrzawę wokół jakiejś aspirującej gwiazdy. Jak jednak wyszło na jaw po latach, wielu "publicystów" i dziennikarzy kręcących się wokół Hollywood współpracowało z FBI. Walter Winchell, ojciec XX-wiecznego dziennikarstwa plotkarskiego, uzgadniał z szefem FBI Edgarem Hooverem, jakiego sławnego aktora ma zgnoić, jakiego wychwalić, a o jakim milczeć - w zamian dostawał poufne informacje o tym, kto z kim sypia, a kto pije za dużo.
W Europie też mieliśmy nasz wariant kultu gwiazd filmowych, ale przebiegał on zupełnie inaczej. Dobrze ilustruje to różnica rozwoju talk-show po obu stronach oceanu. W latach 50. w wielu telewizjach świata ktoś wpadał na mniej więcej ten sam pomysł - mamy prezentera, który zaprasza do studia ciekawe osoby. W Europie jednak przez "ciekawą osobę" rozumiano zwykle kogoś, kto nie musi być sławny, ale wystarczy, że zajmuje się czymś ciekawym lub przynajmniej nadającym się do ciekawej opowieści. W Polsce taka była formuła naszego klasycznego talk-show "Tele Echo" Ireny Dziedzic, ale podobne programy cieszyły się popularnością w telewizji francuskiej i brytyjskiej. W USA szybko wyłoniła się jednak inna formuła - talk-show, do którego zaprasza się kogokolwiek, kto akurat czymś zasłynął. Najważniejszym do dzisiaj jest "Tonight Show" prowadzony w latach 60. przez Johny'ego Carsona. W 2002 roku błyskawiczną karierę zrobiła niejaka Ellen Feiss, studentka, która wystąpiła w reklamie pewnej marki komputerów. Nie robiła w tej reklamie niczego nadzwyczajnego - po prostu plastycznie opowiedziała, jak konkurencyjny komputer jej się zawiesił ("zrobił takie bip, bip, bip"). Miała przy tym zamglone oczy i nieobecny uśmiech, co wywołało wielką internetową dyskusję, czy Ellen wystąpiła przed kamerą odurzona marihuaną. Zaproszono ją do talk-show, Jaya Leno i Davida Lettermana (następcy Carsona w "Tonight Show"), ale w Europie raczej nie trafiłaby do "Sacrée Soirée" czy do talk-show Michaela Parkinsona w BBC. U nas, niestety, budowę kapitalistycznej telewizji zaczęliśmy od wyrzucenia naszych tradycji i błyskawicznego zaimportowania nowych - najczęściej z Ameryki. Stąd w latach 90. wysyp talk-show kopiujących Carsona, Leno i Lettermana, które były do siebie strasznie podobne (sławne osoby opowiadają o swoim dzieciństwie oraz ulubionych potrawach, orkiestra na żywo gra przerywniki, prowadzący zawsze opowiada dowcip itd.), ponieważ wszystkie powielały te same wzorce. Niejako przy okazji skopiowaliśmy razem z nimi amerykański kult celebrity. Popularność importowanych wzorców ostatnio jednak spada (dawno już nie uruchomiono żadnego kolejnego polskiego klonu "Tonight Show"!), można więc mieć nadzieję, że miejsce Michała Wiśniewskiego kiedyś wreszcie zajmie piosenkarz znany ze swoich piosenek, a nie z tego, że jest znany.
Sława, z czym to się je, jak ją zdobyć. Bo chyba o to chodzi na przykład. w rynku muzycznym, żeby być sławnym, świecić, lśnić, być gwiazdą, sprzedawać dużo płyt, być uwielbianym przez publikę, dostawać setki listów z wyrazami uwielbienia, prezenty , wywiady, show, wrzask i takie tam.
    Miliony rąk próbujące cię dotknąć, ochroniarze, fani, stada fanów, okrzyki, wyznania miłości. Być sławnym to jakby złapać pana Boga za nogi, a może nawet dla wielu zostać bogiem. Mieć wyznawców czcicieli jak to mówił Lestat z "Królowej Potępionych", oddanych wiernych kupujących płyty, plakaty biografie, szperający w Internecie, błagający o maila, adres, czekający na odpowiedź, choćby cześć.
    Powiedzmy, że jest fajnie, jest się w centrum uwagi, ale gdzie w tym wszystkim miejsce na prywatność, może między reflektorami a kamerą telewizyjną, czy między sceną a mikrofonem. To tak jakby całe życie mieszkało się w domu Wielkiego Brata i każdy skraweczek, kawałeczek życia był uważnie śledzony i opisywany podawany do wiadomość publicznej.
    Cały czas słyszy się że, ten bije żonę, ta się rozwodzi, tego komornik odwiedza, tego kariera chyli się ku upadkowi, a ten guruje, a ten kupuje, a ta daje popis, a temu dzieci odbierają lub że wyszedł z więzienia. To tak jakby gwiazdy były za pancerną szybą i służyły tylko do oglądania i plotkowania o tym co robią. Hip- hopowy zespół Peja zwraca uwagę na bycie sławnym bardziej z ludzkiego punktu widzenia, takiego czysto ulicznego w swoim utworze pt.:” Uliczna sława”. Słowa piosenki: „Uliczna sława, która duma mnie napawa,/ Od ludzi brawa ich uściśnięta graba/ Życiowa zaprawa, która trwała całe lata./ Nie jednego brata spotkałem w tych klimatach,/ Nie jednego brona, jabola i batata,/ Nie jednego drina wychlał Rych gdy latał/ Szukając sposobności by żyć godnie się nie złościć/ By pierdolić słabości użalanie się nad losem/ Los człowieczy herosem byłem wtedy w okolicy,/ Jak wszyscy nędznicy nikt tu nie szukał przyczyn/ Czemu my? Czemu za nas innym wstyd?/ Taki Jeżycki byt wciąż kredyt, potrzeby./ Kroki ostrożne żeby nie zaliczyć gleby,/ Innym razem szybkie susy niczym strzała z kuszy,/ To przypał czas ruszyć przed siebie walka o życie,/ To jest wojna jak w Belfast albo bomby w Madrycie,/ Modląc się o lepsze życie, bycie lepszym człowiekiem,/ Dorastałem a z wiekiem rozwinąłem swój fach,/ Czy to talent czy traf? Jeden mach pod brama rap/ Jest klawo, klawo skurwysyny biją brawo,/ Chcę to robić was i dla własnej świadomości,/ Że czuje się potrzebny przyjmij to do wiadomości,/ Nasz rap od zera początki bywają trudne,/ 997 niech psa chowają w trumnie./ Wciąż dumnie nie durnie, w bandanach obskurnie,/ Bo bramach znów skórnie, na kartce tekst notuje,/ Wszyscy to chuje, jeśli nie słuchają rapu,/ Inaczej niż dzisiaj wczoraj nie było łatwo,/ Niech oficjalne media biją non stop kurwom brawo,/ A ja będę się cieszył nadal swą uliczna sławą./ Dziś to teraźniejszość, raperów wiejskich większość,/ Znaczna część to pozerstwo, brak finezji, talentu,/ Z manierą konfidentów obgadują za plecami,/ Zamiast konsekwentnie się odznaczyć wynikami,/ Nagradza je ulica to ludzie z krwi i kości,/ A nie hołota z branży to nagroda publiczności,/ Prawdziwa nie od święta, w chuju mam konsumenta,/ Rasowego odbiorcę dla nich ta pointa,/ Nie popełnię błędu śpię spokojnie, patrzę w lustro,/ Ludzie nie chichoczą na mój widok, choć ochoczo,/ Podbijają by zagaić nikt z was mnie nie obraził,/ Żaden z was mnie nie zranił, bez sensu za mną łaził,/ I to jest dla mnie sygnał ze się nie należy wstydzić,/ Za własne poczynania siebie samego brzydzić,
Szczerość w naszym klubie, to lubię klubowicze,/ Jest impra krzyczę: SLU PONAD ŻYCIE!!
Już do końca tak będzie z nami poryte dekle,/ Wykolejone asy, kanalie przebiegle,/ Bez was to wszystko jest pozbawione sensu,/ Nie chcemy feamu masowego protestu,/ Chce logicznego tekstu z muzyką kontekstu,/ Masy nowych wersów w formie manifestu,/ Na osiedlu co krok, prawie co drugi blok,/ Nadaje nasze tracki, to miłe chłopaki,/ Dzięki za wsparcie, pierdol radiowe stacje,/
Co kreują uparcie tandetę która w żartach,/ Zanucisz z kumplami i wtedy będzie śmiesznie,/ Syf na chujowych bitach, ta zwyczajne brednie,/ A więc jebać te komedie my dla ulic odwiecznie,/ Dla prawdziwych ludzi, bo tutaj nasze miejsce,/ To nasza muzyka, co wypełnia ludzkie serce,/ Dla ulic odwiecznie, bo tutaj nasze miejsce.” są takim manifestem dla wszystkich tych gwiazd, które brylują na ważnych bankietach, członkowie Peji wolą własne środowisko i wpływ na nie.
A przecież to tak naprawdę zwykli ludzie, nie różnią się niczym od zwykłego napotkanego na ulicy przypadkiem człowieka, no może poza tym, że maja trochę więcej pieniędzy w portfelu.
Bo tak naprawdę każdy może w sobie odkryć jakiś talent, tylko że niektórzy nie potrafią albo nie chcą go odkryć bo się boją, bo  mają jakieś zahamowania, bo takie życie sławnych osób im nie odpowiada. Są też tacy którzy znają swoją wartość i specjalnie nie pchają się na światło dzienne bo wiedzą że i tak wcześniej czy później zostaną zauważeni.
    W erze masmediów i uderzających w człowieka z każdej strony reklam, każdy może się stać bardzo popularny i znany, trzeba tylko go "dobrze sprzedać", wymyślić dobrą kampanię marketingową. Puścić parę teledysków, reklam w telewizji, zrobić parę wywiadów dla znanych stacji, wyolbrzymić zalety zretuszować wady i mamy ów cudowny produkt => gwiazdę. Ale tak naprawdę wszystko zależy od nas bo bez publiczności i fanów żadnej gwiazdy nie będzie, bo gwiazda musi być fajna, ładna, super, ekstra, czad dla kogoś a nie dla siebie. To my musimy kupować płyty , prasę, chodzić na koncerty, uwielbiać, wysławiać itd.
Tak więc nawet jeśli ktoś ma ogromny talent, a nie szanuje swojej publiczności to będzie raczej spadającą gwiazdą i raczej epizodem wymazanym z historii na rzecz tych co publikę szanują i dbają o nią.
Na temat swojej pierwszej styczności ze sławą, zwykły człowiek, ale jakże uzdolniony Bogusław Kaczyński w wywiadzie z dziennikarzem powiedział:
- Przypadł Panu do gustu pierwszy smak sławy?
- Ta pianistyczna sława odebrała mi w znacznym stopniu urok dzieciństwa. Koledzy rozbijali biwaki, ja musiałem ćwiczyć. Oni jeździli na łyżwach, sankach, rowerach, ja tkwiłem przy pianinie. A kiedy już grałem tak, że można już było przypuszczać, iż będę zawodowym pianistą, musiałem unikać wszystkiego, co mogłoby spowodować zwichnięcie czy- nie daj Boże- złamanie ręki. Bywało, łzy kapały na klawiaturę, ale ojciec pilnował, abym ćwiczył. Po latach opowiadał, jak bardzo krajało mu się serce, ale ponieważ postanowił całą moją uwagę skoncentrować na muzyce, musiał być twardy. Pewnego dnia zakochałem się w tym, czego mnie uczono. Ta miłość trwa do dzisiaj.
- Czy uważa się Pan za człowieka sukcesu?
- Tak, zdecydowanie tak. Parę lat temu, podczas pobytu na festiwalu wagnerowskim w Bayreuth- dokąd co dwa lata wyjeżdżam na muzyczne dewocje- wnuk genialnego kompozytora dyrektor Wolfgang Wagner zaprosił mnie do odwiedzenia niedostępnego dla widzów zaplecza teatru. Obejrzałem scenę, garderobę, magazyny, kulisy, apotem weszliśmy do kanału orkiestry, które zgodnie z pomysłem twórcy „Parsifala” jest przykryta, więc dla publiczności niewidoczny. Pan Wagner wskazał ręką podium dyrygenta i zaproponował, abym z tego miejsca spojrzał na scenę. Nogi się przede mną ugięły. Stałem na tym samym podwyższeniu, z którego sto lat temu dyrygował Ryszard Wagner potem najwięksi mistrzowie batuty na czele z Hansem Richterem, Toscaninim, Furtwaenglerem, Karajanem. W tej niezapomnianej chwili ujrzałem długa drogę, która wiodła mnie z małego kresowego miasteczka do stolicy Wagnerowskiej sztuki, do miejsca nazwanego przez Tomasza Manna „muzycznym Lourdes, cudowna grotą w sercu Europy”. Ta droga jest dla mnie miarą sukcesu. Sukcesu tym cenniejszego, że zbudowanego wyłącznie własnymi siłami, bez jakiejkolwiek, nawet najmniejszej protekcji.
- Blask jupiterów, widok kamer wyzwalają w Panu niezwykłą energię?
- Kocham publiczność i jest mi obojętne, czy mówię do tysiąca, stu tysięcy czy milionów ludzi. Im większa widownia, tym bardziej jestem uskrzydlony.
- Co to znaczy być artystą na scenie i w życiu?:
Irena Eichlerówna usiłowała mnie kiedyś przekonać, że talent to kalectwo. Miała dużo racji. Artyści są ludźmi szczególnie wrażliwymi, intensywniej reagują na przemoc, niesprawiedliwość, okrucieństwo, pospolitość, złość i nienawiść. Są jak dzieci bezbłędnie odbierające wszystkie powiewy i prądy otaczającego świata. Dlatego artystów trzeba kochać, ogrzewać serdecznością i ciepłem.
Popularność przygniotła jednego z artystów kabaretowych, Zenona Laskowika. W wywiadzie wypowiada się w następujący sposób:
-Był Pan jednym z najpopularniejszych artystów w Polsce. Co dla Pana znaczy być gwiazdą? -- Gwiazda, to „coś”, co emanuje własnym światłem. Podobnie, jak ta na niebie. Ale są też planety, które tylko odbijają światło i ich mamy bardzo dużo. A prawdziwa gwiazda jest jak słońce – promieniuje energią z siebie: z przemyśleń, doświadczeń. Najpierw jest serce. Ono nie może być komputerowe, elektroniczne, medialne – bo to wszystko jest sztuczne. To znaczy, że jest pewien świat we mnie, on jest oparty bardziej lub mniej na zasadach etycznych, ja go na scenie prezentuję i do niego zapraszam.
- Gwiazdy i zasady etyczne, to chyba nie aż tak częsta mieszanka?
- Bo z drugiej strony sceny czy telewizora w większości są gwiazdy z fabryki. Tam nie ma już miejsca na kontakt ze sobą, czasu na wyciszenie, bo to wymaga ogromnej odwagi. Ich się nazywa gwiazdami, ale oni w większości świecą światłem odbitym. Co więcej, uważają, że być produktem na rynku, to coś pozytywnego, mimo że oznacza odcięcie od siebie, od swojej istoty. Zostaje im zabrana dusza, ten paszport Pana Boga, a oni nie mają świadomości, że nikt im jej nie odda. Stają się zakładnikiem popularności, nie zdając sobie sprawy, z czym to się wiąże.
Więc jak to jest, że artyści to w dużej mierze narcyzy? Bo dla kasy, bo dla siebie, bo dla sławy, moje jest lepsze niż twoje, ja mam lepszą oglądalność, ja więcej płyt sprzedałem itd. Sława ma swoje dobre i złe strony nie, którzy chcieliby być sławni a inni nie to zależy tylko od nas samych od tego, jakich wyborów dokonujemy w życiu.
Tak jest w przypadku artystów, a jak o sukcesie zawodowym mówią osoby, które na co dzień znane są ale tylko w swoim kręgu. Z psychologiem dr Agnieszką Kozak przeprowadzono rozmowę na temat sławy. Oto jej przebieg:
-Mówi Pani o sobie, że jest przede wszystkim matką. Czy z równie silnym przekonaniem może Pani nazwać siebie Kobieta Sukcesu?
- Przede wszystkim matką cudownej Marysi - to jest w tym ważne. Jak patrzę na moje dziecko, pełne energii, pewności siebie, świadome swoich mocnych i słabych stron to myślę, że to ogromny sukces mój jako matki. Kiedy zdecydowałam się już w czasie ciąży, że pierwsze trzy lata życia Marysi poświęcę jej nie rozpoczynając pracy zawodowej wielu moich kolegów z uczelni mówiło, że marnuję swoją szansę na sukces, że nie dogonię potem tych, którzy będą 4 lata przede mną. Nic bardziej mylnego. Poczucie życia w zgodzie ze sobą, z normalnym i naturalnym rytmem dorastania do kobiecości, macierzyństwa i kobiety pracującej dały mi niesamowite poczucie spełnienia. Czy ja mogę nazwać siebie kobietą sukcesu? Uśmiecham się, ponieważ tak faktycznie mówią o mnie znajomi i przyjaciele. Faktycznie patrząc na to, co zewnętrzne czyli dobra praca, satysfakcja z zarobków, stanowisko dyrektora w dobrej firmie szkoleniowej, doktorat, można by powiedzieć, że osiągnęłam sukces, pytanie, jaką mamy definicję sukcesu.
- Czym według Pani zatem jest sukces?
- Dla mnie sukces to możliwość zrealizowania swoich pasji, rozwinięcia w pełni swoich talentów i szansa na to, aby coś tworzyć. Dlatego myślę, że ciągle jestem w trakcie procesu budowania siebie jako kobiety sukcesu, czegoś co jest rozwojem, który oznacza bycie lepszą od siebie wczoraj - lepszą matką, lepszym dyrektorem, lepszym trenerem, przyjacielem, wykładowcą. To jak droga na K2, która wymaga przechodzenia siebie, ciągłego wysiłku w stawaniu się człowiekiem przez duże C. Ogromnie ważna dla mnie zarówno w pracy zawodowej jak i w życiu prywatnym jest możliwość kreacji. Kiedy czuję, że tworzę coś nowego, wartościowego, dzięki czemu ludziom jest i będzie lepiej to mam poczucie sukcesu. Dodatkowo miarą i wyznacznikiem sukcesu dla mnie jest jakość relacji, które dzięki temu się tworzą, czyli ludzie, którzy ze mną pracują. Mam takie niesamowite doświadczenie zbudowania zespołu mądrych i ogromnie wartościowych ludzi, którzy nie patrząc na siebie tylko na cel, którym jest wspólne bycie i doskonalenie się, tworzą niesamowite rzeczy, a sukces w tej pracy jest tylko wypadkową wspólnego wymagania od siebie.
- Jakie jest Pani zdanie na temat recepty na sukces? Trzeba być stworzonym do sukcesu czy raczej należy na niego zapracować?
- Zapracować od razu kojarzy się z jakimś trudem i znojem, a sukces powinien być czymś, co daje frajdę, poczucie spełnienia, energię do dalszego działania. Moja recepta na sukces to życie w zgodzie ze sobą - szukanie miejsc i ludzi, którzy pomogą mi zrealizować moje marzenia, dadzą narzędzia do rozwinięcia talentów, które są mi dane. Nie ma nic gorszego niż praca, w której nie możesz być sobą, ona nigdy nie da sukcesu, ponieważ nie przyniesie wewnętrznej satysfakcji i poczucia spełnienia. Sukcesem nie jest bycie lepszym od innych, a receptą na sukces jest wymaganie od siebie, choćby inni od Ciebie nie wymagali. Myślę, że każdy z nas jest po prostu STWORZONY do sukcesu, bo każdy jest wyjątkowy i niesamowity na miarę siebie, jeżeli skoncentruje się na tym, co jest jego zamiast martwić się o to, co mają inni, to na pewno osiągnie sukces.
- W jaki sposób można pomóc losowi, by osiągnąć sukces? Czy można sobie w jakikolwiek sposób utorować drogę do sukcesu?
- Można i wbrew pozorom jest to dość proste. Należy zacząć od polubienia siebie i od zbudowania adekwatnego poczucia własnej wartości. Wiem, co potrafię, wiem jakie są moje mocne strony, wybieram miejsca, które pozwolą mi rozwijać moje mocne strony i dadzą mi poczucie satysfakcji i spełnienia oraz wiem, jakie są moje limity - nie pakuję się w projekty, do których się nie nadaję. Ważne jest też, żeby wybierać rzeczy, które lubimy robić, ponieważ ludzie sukcesu to ludzie zadowoleni z siebie, z pozytywnym patrzeniem na świat a to można osiągnąć dając sobie szansę na codzienne, zwykłe sukcesy wynikające z osiągania satysfakcjonujących celów. Dodatkowo warto MÓWIĆ czego się chce, szuka, pragnie. Moja ulubiona sprawdzona zasada "mówisz i masz, nie powiesz nie dostaniesz" naprawdę sprawdza się w życiu. Odkryłam ją, kiedy pierwszy raz zaczęłam przypadkowo mówić o moim marzeniu pójścia na K2 podczas studiów MBA. Usłyszał to jeden z uczestników i dwa tygodnie później dostałam od niego maila, w którym pisał, że słysząc z jaką pasją o tym mówię i jakie to dla mnie ważne postanowił, że zasponsoruje mi tę wyprawę - w każdej chwili mogę z tego skorzystać. Podobnie rzecz się miała z innymi rzeczami w moim życiu - z audycjami w radiu, wydaniem książki,  z bajkami, byciem Dyrektorem Centrum badawczego. Tak, losowi trzeba pomóc poprzez odważne mówienie o swoich marzeniach, stawianie sobie ambitnych planów i korzystanie z okazji, które przynosi życie.
- Wielu ludzi postrzega sukces jako wysokie stanowisko w potężnej korporacji. Co należy zrobić, by nie zatracić się w takim mniemaniu?
- Nie dać się oszukać, temu, że prawdziwa definicja pochodzi od tzw. większości. To, co jest miarą sukcesu dla innych wcale nie musi być miarą dla mnie. Jeśli zbudujesz sobie swoją własną definicję sukcesu to ona Cię poprowadzi, nie ma nic gorszego niż życie scenariuszem pisanym przez innych ludzi i okoliczności, którego jesteś tylko aktorem a nie kreatorem.
- Czy łatwo jest dostrzegać drobne osiągnięcia dnia codziennego?
- Łatwo, jeśli chce się je zobaczyć. Generalnie żyjemy w kulturze narzekania i łatwiej widzieć nam słabości i uchybienia niż sukcesy. Mnie poraża, jak na szkoleniach na pytanie - co jest Twoją mocną stroną, wymień 4 elementy - ludzie robią się blado-czerwoni i mówią, że to nie wypada mówić dobrze o sobie. Skoro nie wypada mówić to i nie wypada cieszyć się sukcesami. I tu się kółko zamyka. Jeśli nie cieszysz się z osiągnięć dnia codziennego nie zbudujesz w sobie przekonania o własnej sprawczości, o możliwości osiągania satysfakcjonujących Ciebie celów. Nie jest łatwo, ale WARTO dostrzegać i CIESZYĆ się osiągnięciami dnia codziennego!
- Jaki film bądź spektakl może Pani polecić Kobietom Sukcesu?
Nie wiem, jaki mogę polecić, bo raczej nie czuję, żebym była jakimkolwiek autorytetem w tej dziedzinie. Mogę podzielić się filmami, które oglądam, jak chcę odpocząć i znaleźć inspirację do działania. Mój ulubiony film to "K2" - film o przekraczaniu siebie, swoich możliwości, o przyjaźni i niezłomności w dążeniu do celu. Drugi film to "The Bucket List" - o realizowaniu swoich pragnień, zanim będzie za późno. Uwielbiam też "Miasto Aniołów", "Spacer w chmurach" i "Słodki listopad" - filmy o pięknej miłości, której tak bardzo wszystkie pragniemy. I oczywiście wszystkie filmy, w których gra mój najukochańszy aktor Bruce Willice i aktorka Meg Ryan! Lubię też Władcę Pierścieni, ale trudno się ten film ogląda, jeśli nie czytało się książki...
... już niedlugo nowa notka a w niej ile jestemy w stanie zrobic dla kariery
LUC@

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz